Trzymaj się terminu!!
Bo jak nie...
~~*~~
Pierwszy raz napisałam opowiadanie z narracją w czasie teraźniejszym, a nie przeszłym.
Jestem bardzo ciekawa efektu ;)
Zapraszam do czytania
~Yuki
.
.
.
.
Kap, kap, kap.
Tylko to jestem
w stanie usłyszeć w tej chwili. Właśnie jadę autobusem do szkoły. Na dworze
pada, wszystko jest szare. Za oknem migają mi przed oczami setki zabieganych
ludzi. Wszyscy się gdzieś spieszą, czy to do pracy, czy do szkoły. Po co się
tak spieszyć? Tak nie można. W biegu nie dostrzega się piękna świata. Na
przykład ten dzisiejszy deszcz. Ja uważam, że jest piękny. Miliony małych
kropelek wody spadają z zachmurzonego nieba. Opadają miękko na źdźbła trawy na
trawniku, podlewają kwiaty w doniczkach tarasowych, osadzają się na liściach
drzew w parku i tworzą fantazyjne wzory na szybach. Wszystko to trwa w
harmonii. Ale ci ludzie tego nie zauważają. Myślą o tym deszczu jak o
przeszkodzie. Bo przecież markowy płaszcz zmoknie biznesmenowi zanim dojdzie do
biura, sprzątaczka będzie musiała umyć okna, bo zostaną na nich zacieki, jeśli ktoś
ma słabszą antenę, to mogą się pojawić zakłócenia w telewizorze.
Nie rozumiem
tych ludzi. Mają tyle powodów do radości, a ciągle chodzą zasmuceni. Dlaczego
tak jest? Czy tak trudno jest cieszyć się z małych rzeczy? Ja cieszę się z nich
codziennie. Cieszę się, gdy wstając rano z łóżka widzę promienie słońca. Cieszę
się, gdy moja mama się uśmiecha. Cieszę się, gdy jem smaczny posiłek. Cieszę
się, gdy patrzę na ptaki w parku. Cieszę się, gdy widzę mojego przyjaciela.
Po prostu –
cieszę się z życia.
Słyszę
charakterystyczny pisk opon i po chwili drzwi autobusu otwierają się z
przeciągłym skrzypnięciem. Czekam, aż większość uczniów wysiądzie. Jeden chłopak
staje przede mną i mnie przepuszcza. Dziękuję mu uśmiechem i wysiadam. Gdy
tylko znajduję się na dworze w moją twarz uderza orzeźwiający powiew wiatru i
kilka kropli deszczu. Uśmiecham się. Ruszam w stronę szkoły, koło mnie
przebiega grupka uczniów pragnącym schronić się przed deszczem. Pozwalam im się
minąć i spokojnie idę dalej. Wchodzę do szatni. Zdejmuję mokrą kurkę i wieszam
ją na ścianie. Wychodzę z pomieszczenia i kieruję się na schody. Wspinam się na
pierwsze piętro. Jestem pod klasą. Wygląda na to, że jest teraz zamknięta –
uczniowie siedzą na korytarzu. Rozglądam się za moim przyjacielem i po chwili
wyłapuję po z tłumu. Znowu się uśmiecham, tym razem szerzej.
- Kookie! –
wołam go, a gdy mnie zauważa, macham do niego. Chłopak odwzajemnia uśmiech i podbiega
do mnie.
Jeon Jung Kook.
Mój sąsiad z ławki i najlepszy przyjaciel. Pochodzi z jednej z bardziej
wpływowych rodzin, a jego rodzice są dosyć majętni. Mogłoby się wydawać, że
skoro jest jedynakiem z bogatej rodziny, to jest rozpieszczony i nie dba o
innych. Ale wcale tak nie jest. Co prawda, rodzice kupują mu różne drogie gadżety
i markowe ciuchy, ale Kookie jest bardzo skromny. Poza tym, to nieśmiała,
przyjacielska i bardzo wrażliwa osoba, która ma podobne podejście do świata, co
ja. On też uważa, że świat jest piękny i trzeba się nim cieszyć.
- Cześć, Agnes! –
mówi na przywitanie i dodaje ze śmiechem – Ale ci włosy zmokły!
- Hah, no
troszeczkę. – zaczynam śmiać się razem z nim. Jego roześmiane ciemne oczy
wpatrują się we mnie z radością. Patrzyliśmy się na siebie w przyjemnej ciszy. Jest
wyższy ode mnie prawie o głowę, chociaż jestem od niego o kilka miesięcy
starsza. Patrzę z uśmiechem na dobrze mi znaną owalną twarz z delikatnymi,
aczkolwiek męskimi rysami, jasną cerę, ciemne skośne oczy okolone koroną czarnych
rzęs, prosty nos, wiecznie uśmiechnięte usta i opadającą na oczy czarna grzywkę.
To jest właśnie mój Kookie. „Mój”. Jak to śmiesznie brzmi: „mój Kookie”. Nie
jest mój, nie należy do nikogo, tylko do samego siebie. Więc czemu ludzie tak
często mówią, że ktoś jest ich? „Mój Yesung jest zawsze najlepszy”, „mój Suho
nigdy by tego nie zrobił”, „mój Kamil zaraz ci przyłoży, jeśli tego nie
odszczekasz”. Po co to ciągłe przywłaszczanie innych ludzi? W klasie słyszę to
na okrągło, szczególnie, gdy dziewczyny mówią o Jung Kooku, a jego nie było w
pobliżu. Często mówiły, że Kookie będzie kiedyś którejś z nich. No tak, w końcu
mój przyjaciel jest bardzo popularny. Młody, piękny, bogaty, ma dobre oceny. Wprost
ideał. Jednak te dziewczyny zapomniały o najważniejszej rzeczy, która czyni
Kookiego wyjątkowym. Nie zwracają za bardzo uwagi na jego charakter. Nie
wiedzą, jaki jest naprawdę i są przekonane, że jak któraś z nich będzie z nim
chodzić, to ten będzie jej kupował drogie prezenty i będzie ją rozpieszczał.
Często to słyszałam i nieraz zastanawiałam się nad tym, jakie te dziewczyny są
płytkie. Oczywiście, to tylko mała grupka osób pośród całej szkoły. Przecież
jest wiele ludzi, którzy mają dobre serca i nie patrzą na wygląd. Jestem ciekawa,
ile ich u nas…
- Ziemia do
Agnes! Halo? Słuchasz ty mnie w ogóle? Aga?! – Jung Kook krzyczy i robi swoją „złą
minkę”.
- Hmm…? Och!
Przepraszam, zamyśliłam się… - śmieję się sama z siebie i zaczynam się z nim
przekomarzać. – Oj, no nie dąsaj się.
- Będę się
dąsać! – odpowiada, ciągle robiąc „złą minkę”, ale kąciki jego ust zaczynają
drgać.
- A czemu? Mam
ci przypomnieć naszą ostatnią kłótnię? Pamiętasz co się wtedy stało?
- Nie wiem o
czym mówisz.
- Wtedy mnie
zdenerwowałeś i skończyłeś z twarzą całą w szmince. A ja ciągle mam to zdjęcie…
- mówię rozmarzonym głosem i wyciągam wymownie telefon. Coraz trudniej
powstrzymuję się od śmiechu.
- Ej! Miałaś je
usunąć! – Kookie ze strachem w oczach rzuca się na mój telefon. Zaczynam się
śmiać i tulę telefon do siebie zanim on zdoła go zabrać.
- Aga! No weź!
Czemu tego nie usunęłaś? Przecież obiecałaś! – Jeon wygląda, jakby miał się
zaraz rozpłakać, ale dobrze wiem, że to tylko gra. W środku na pewno ledwo się
powstrzymuje, żeby nie wybuchnąć śmiechem.
- Po pierwsze,
nic nie obiecywałam. Mówiłam, że MOŻE je usunę. Po drugie, nie dam ci teraz
mojego telefonu, bo usuniesz to zdjęcie. Po trzecie, nawet jeśli je usuniesz,
to mam jego kopię na laptopie. – uśmiecham się drapieżnie i wystawiam mu język.
Jung Kook zamiast się wystraszyć wybucha głośnym śmiechem, kilka osób na korytarzu
odwraca się zdziwionych w jego stronę.
- Na… Nawet nie
wiesz… Jak śmiesznie wyglądasz… Gdy robisz taką minę! – mówi pomiędzy atakami
śmiechu. W kącikach jego oczu pojawiają się łzy. Przeze mnie płacze ze śmiechu…
- Ej! Chcesz
umrzeć?! – Krzyczę i uderzam go w pierś. Oczywiście, nie robię mu krzywdy, nie
mam takiego zamiaru, a nawet jeśli, to nie mam aż tyle siły, by cokolwiek mu
zrobić. On tylko dalej się śmieje, ale po chwili łapie mnie za ramiona, odwraca
do siebie tyłem i przytula mnie. Bynajmniej nie oponuję. Kookie już się nie
śmieje, teraz uśmiecha się czule i przez jakiś czas milczymy. Po chwili odzywa
się tak, jakby tamta mała sprzeczka nigdy nie miała miejsca.
- Agnes? Wiesz,
co będzie dokładnie za tydzień? – pyta. Jego głos jest spokojny, radosny, pełen
pozytywnych uczuć.
- Em… czwartek? –
odpowiadam pytaniem, ale wiem, o co mu chodzi. Uśmiecham się czule. Cieszę się,
że on też o tym pamięta.
- To też, ale
tak dokładniej… Pamiętasz? – ciągle się dopytuje. Jego oddech łaskocze mnie w
szyje gdy pochyla się, żeby spojrzeć mi w oczy. Patrzymy przez chwilę na siebie
i uśmiechamy się do siebie.
- Za tydzień
miną dokładnie cztery lata od naszego poznania, prawda? – mówię i czuję, jak
przyjemne ciepło rozlewa się po moim wnętrzu. Jeon uśmiecha się szerzej i
potakuje.
- Masz już jakiś
plan? – pytam.
- Tak,
wymyśliłem już coś. Rodzice znowu pojechali na miesiąc do swojej firmy w
Chinach, więc będziemy mieli cały dom tylko dla siebie. – mówi ciągle się
uśmiechając, ale gdy wspomniał o swoich rodzicach wyczułam nutkę smutku.
No tak, Jung
Kook nie widuje się często ze swoimi rodzicami. Pan i Pani Jeon mają własną
firmę w Chinach i większość czasu siedzą właśnie tam. Na szczęście nie
zamierzają się tam przeprowadzać i zabierać ze sobą Jung Kooka. Nie planują
też, by ich syn przejął ich biznes. Chociaż nie spędzają z nim dużo czasu, to
znają swojego syna i wiedzą, że nie odnalazłby się jako kierownik firmy. Wiedzą,
że jest na to zbyt wrażliwy, że przeszkadzałby mu w tym jego sposób widzenia
świata. Cieszę się, że mają na uwadze jego dobro i nie zamierzają go zmuszać do
czegoś, co sprawiłoby, że byłby nieszczęśliwy. To oznacza, że go kochają. Ale
niestety, nie mają czasu, by się tą miłością należycie z nim dzielić.
- Świetnie. Czyli
mam do ciebie przyjść? - pytam.
- Nie, przyjadę
po ciebie. I masz zabrać rzeczy na następny dzień. Będziesz u mnie nocować.
- Będę u ciebie
nocować? - unoszę jedną brew. – A mam coś w tej sprawie do powiedzenia?
Kookie śmieje
się krótko, a potem oznajmia:
- Nie sądzę. – w
jego oczach pojawiają się wesołe iskierki.
Nie zdążam mu
odpowiedzieć, przerywa nam dzwonek.
~~*~~
Czekam spakowana
przed moim mieszkaniem na samochód Jung Kooka. Dzisiaj jest ten niezwykły
dzień. Dzisiaj mijają cztery lata od poznania Kookiego. Poznaliśmy się
zwyczajnie, nie było to jakieś wielce ciekawe wydarzenie. To było w pierwszej klasie
gimnazjum. Po prostu trafiliśmy do tej samej klasy. Nie poznaliśmy się na
początku roku tylko dlatego, że Kookie przyszedł do szkoły miesiąc po jej
rozpoczęciu, bo na wakacjach był z rodzicami na nartach i złamał tam nogę. Z
powodów zdrowotnych przez miesiąc miał nauczanie domowe. Później uczęszczał już
na zajęcia w szkole, a że wszystkie miejsca były już pozajmowane, musiał
siedzieć ze mną. Jednak żadnemu z nas to nie przeszkadzało. Ja bardzo chciałam go poznać, a on chyba się
mną też od początku zaciekawił. Zaczęliśmy ze sobą rozmawiać i okazało się, że
mamy ze sobą wiele wspólnego. Z czasem coraz lepiej się dogadywaliśmy, a pod
koniec pierwszej klasy staliśmy się niemal nierozłączni. Tak jest do teraz.
Słyszę pisk opon
i po chwili zza zakrętu wyjeżdża czarny drogi samochód z przyciemnionymi
szybami. Pojazd zatrzymuje się przede mną. Przednie drzwi od strony pasażera
otwierają się i wychodzi z nich Jeon. Za nim widzę jego szofera, który siedzi
prosto na miejscu kierowcy i cierpliwie czeka, aż dostanie znak do odjazdu.
Kookie uśmiecha się, otwiera mi drzwi i ruchem ręki zaprasza mnie do środka.
Wsiadam do luksusowego auta, Jeon zamyka za mną drzwi i po chwili znajduje się
na siedzeniu obok mnie. Samochód rusza. Po drodze rozmawiamy o szkole, o tym,
co u moich rodziców, czy mój brat i siostra ciągle są na siebie obrażeni i o
innych mniej znaczących rzeczach.
Po kilku
minutach jesteśmy na miejscu. Wysiadam z auta i po raz kolejny widzę dużą
nowoczesną willę. Dom Jung Kooka jest naprawdę wielki. I piękny. Ściany willi
są écru, dach ciemnoczekoladowy, okna duże, wokół nowoczesny ogród pełen drzew,
które teraz są złote od jesiennych liści. Wchodzimy do domu przez wielkie drzwi
z ciemnego drewna. We wnętrzu domu jest wielka przestrzeń wypełniona luksusem,
ale też prostotą, dom jest przytulny, ale też nowoczesny. Ale wydaje się też
pusty. To musi być przytłaczające, mieszkać praktyczne samemu w tak wielkim
domu.
Jung Kook prowadzi
mnie do kuchni. Na blacie leżą różne produkty spożywcze oraz miski, łyżki,
mikser i wiele innych przyrządów kuchennych.
- Co to ma
znaczyć? – pytam Kookiego ze śmiechem.
- żeby uczcić
cztery lata naszej przyjaźni, zrobimy razem niezwykłe ciasto! Wspaniały tort! –
mówi z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Chyba
żartujesz?! Ja gotować nie umiem! Dobrze o tym wiesz! – dalej się śmieję. To
absurdalny pomysł. Nigdy nie robiłam żadnego ciasta, nawet z naleśnikami mam
kłopoty, a teraz mam z nim piec tort?!
- Nauczę cię. Ja
umiem piec i gotować. W końcu nikt inny nie będzie mi robić posiłków, skoro
mieszkam sam. – mówi niby wesołym głosem, ale wyraźnie słyszę w nim ból. Postanawiam
go pocieszyć, sprawić, by o tym nie myślał, by nie był samotny.
- Dobra, tylko
jak skończymy, to nie narzekaj, że ciasto niedobre. – poddaje się i podchodzę
do blatu. - To co mam zrobić?
- Najpierw umyj
ręce. Podstawa pracy w kuchni. – Kookie uśmiecha się, widać, że humor mu się
polepszył. Ja także się uśmiecham. Cieszę się, że jestem jego przyjaciółką.
Dzięki mnie nie jest samotny.
Podchodzę do
kranu i odkręcam ciepłą wodę. Biorę do ręki mydło i zaczynam myć ręce. Nagle
czuję, jak za mną ktoś staje. Po chwili widzę przed sobą ręce Jung Kooka.
Zabiera mi mydło i jakby nigdy nic myje sobie ręce. Zaczynam się śmiać i po
chwili Kookie do mnie dołącza. Wycieramy ręce w ścierkę. Potem dostaję od
Kookiego fartuch. Chłopiec pomaga mi go zawiązać.
- To co najpierw? – pytam, gdy obydwoje stoimy
gotowi do pracy przy blacie. Jeon zastanawia się chwilkę, a potem oznajmia:
- Najpierw musimy
wymieszać mąkę, cukier i proszek do pieczenia.
Kiwam głową i
rozglądam się za odpowiednią miską. Kookie podaje mi odpowiednią i instruuje mnie,
ile mam dać odpowiednich składników. Powstaje z tego mała sprzeczka, która
kończy się dużą ilością śmiechu i wszechobecną mąką – zaczęło się od tego, że
rzuciłam garstką mąki w Kookiego, a on mi oddał no i powstała mała bitwa. Teraz
mamy mąkę we włosach, na twarzach, na ubraniach i na podłodze.
- Teraz weź te
jajka i wbij je do miski z mlekiem. – mówi chłopiec i sam zabiera się za
robienie kremu.
Posłusznie
wykonuję zadanie i po chwili słychać brzęczenie miksera. Gdy kończę mieszać
jajka z mlekiem odwracam się i idę zobaczyć, co Jung Kook robi. Wchodzę w
garstkę mąki na podłodze i tracę przez nią równowagę. Upadając wydaje z siebie
krótki pisk. Unikam bliskiego kontaktu z podłogą - Jeon mnie złapał. Gdy mnie
łapał wpadłam na niego. Moje usta zatrzymały się na jego ustach. Przez chwilę
trwamy zdziwieni w tej pozycji, patrzymy sobie w oczy. Po kilku sekundach
dociera do nas, że nasze usta ciągle się stykają. Szybko się od siebie
odsuwamy, obydwoje jesteśmy zaczerwienieni.
- P-przepraszam…
t-to był wypadek… Ja nie chciałem… - jąka się Jung Kook.
- N-nie, nic się
nie stało. To był wypadek. D-dziękuję, że mnie złapałeś. – mówię nieśmiało. Kookie
kiwa głową na znak, że nie muszę za nic dziękować.
- M-możesz obrać
i pokroić te jabłka? – szybko zmienia temat. Ciągle się czerwieni, z resztą ja
też.
- Jasne…
Kookie wraca do
robienia kremu. Odwracam się od niego i wracam na swoje miejsce, patrząc
uważnie, gdzie stawiam kroki. Biorę się za obieranie owoców. Między nami
powstaje dziwna atmosfera. Nie odzywamy się do siebie, każde z nas pogrążone
jest we własnych myślach. Unoszę rękę i delikatnie dotykam swoich ust. Czy… Czy
ja i Jung Kook właśnie się… pocałowaliśmy? Czuję coś dziwnego w klatce
piersiowej. Coś nie daje mi spokoju. Podnoszę wzrok znad krojonego jabłka na
chłopca stojącego metr ode mnie. Ma dziwny wyraz twarzy. Czy czuje to samo, co
ja?
Kończymy robić
ciasto w tej niecodziennej atmosferze. Jung Kook wkłada blachy z biszkoptem do
piekarnika i nastawia alarm w telefonie na 20 minut. Sprzątamy wszystkie
niepotrzebne rzeczy z blatu i zostawiamy na nim tylko krem z jabłkami, którym
później będziemy przekładać warstwy ciasta. Stajemy koło siebie i patrzymy na
rosnące w piekarniku wypieki.
- Aga… - słyszę
głos Kookiego. Odwracam się w jego stronę.
- Tak?
- Ja… - mówi z
trudem, zacina się. Patrzy mi w oczy. Widzę, że toczy wewnętrzną walkę. – Ja…
Chcę ci coś powiedzieć…
- Mów, śmiało. –
jestem zaskoczona jego zachowaniem. Co prawda, dalej czuję, że jest coś
inaczej, że od tamtego… incydentu, coś się zmieniło, ale jego zachowanie mnie
dziwi.
- Ja… chyba… -
przełyka ślinę i zbiera się by w końcu wyrzucić z siebie tą myśl - Chyba cię
kocham.
Patrzę na niego
zszokowana. On… On to powiedział…? On właśnie wyznał mi miłość? Mój najlepszy
przyjaciel? Mój przyjaciel mnie kocha?
Tak… Kocha… Tak!
Już wiem, co mi nie dawało spokoju odkąd się przypadkowo pocałowaliśmy. Miłość.
To była miłość.
Kookie łapie
mnie za rękę. Patrzę w jego oczy. Widzę w nich desperację.
- Aga, proszę…
Jeśli nie czujesz tego co ja, to nie zostawiaj mnie. – jego oczy powoli stają
się mokre. – Jeśli nie chcesz być ze mną związana w… ten sposób, to bądź ciągle
moją przyjaciółką. To dla mnie wiele znaczy. Ale proszę… Nie zostawiaj mnie. –
jego usta zaczynają drgać, z jednego oka leci mu łza. – Ja… Nie chcę zostać
sam. Proszę… Nie chcę być sam…
Płacze. On
płacze. Czuję jak mi się robi ciepło w środku. Z mojego oka także leci łza.
Staję na palcach
i go obejmuję. Kookie mocno mnie przytula i ukrywa twarz w moim ramieniu.
Pozwalam mu się wypłakać, gładzę go po włosach i mówię łagodnym głosem:
- Głupku…
Myślisz, że mam zamiar cię zostawić?
W odpowiedzi
chłopak kręci przecząco głową, ciągle ukrywa swoją twarz.
- No właśnie.
Nie mogłabym cię zostawić. A wiesz czemu?
Znowu kręci
głową, ale już odrywa ją od mojego ramienia. Pociąga nosem i patrzy na mnie.
Jego oczy są mokre i zaczerwienione. Znowu z mojego oka leci łza.
- Wiesz czemu
się nie zostawię?
Przez chwilę
patrzymy na siebie. Zaczynam płakać. Łapię go za kaptur bluzy i przyciągam do
siebie. Składam mu długi pocałunek. Nasze uczucia zlewają się ze sobą. Nie
wiem, czy mam mokrą twarz od moich, czy od jego łez. Odsuwam się powoli od
niego. Patrzę mu z powrotem w oczy. Jedno wiem na pewno. Mówię mu przez łzy:
- Bo cię kocham,
głuptasie!
~~*~~
Kyaaa, omo so sweet :3
OdpowiedzUsuńWiedz, ze gdybym potrafiła się rumienić to pewnie bym była teraz czerwona, jednak ja nie potrafię ;; XD
Ale no dziękuję za taki napęd XD i pospieszenie do pracy XD
Postaram sie wyroić z terminem mam dziś czas i jutro, bo niedziela zawalona komunią kuzynki :/ no i potem jeszcze muszę przepisać 25 rozdział mojego opo o nu'est XD
Więc * podwija rękawy, włącza word'a i zabiera sie za pisanie* no to - komu w drogę temu kopa XD
A jak mi się przez ten weekend nie uda skończyć to mam chyba 2 tyg x.x
A co do opo to słodziuchne >,<
słodkie, urocze i Kookie kochane <3
Suho to mnie serio prześladuje ;;XD Wszędzie widzę, słyszę Suho XC
To jest jakaś choroba ;; ?
A tak to mega fajny, dziękuję <3 pisz wiecej takich :3
Bardzo szybko go napisałaś, unnie jak ty to robisz O.o ? XD
KOCIAM CIĘ YUKI ! XDD
Cieszę się, że ci się podoba ^^
UsuńCzekam~
Jak mi się udaje napisać ficzka w jeden dzień? Przypływ weny i cały dzień spędzony w domu *no przecie chora jestem, nie?*
Też cię kociam :3
Świetny tekst ^^ Mega!
OdpowiedzUsuń