6.12.2015

'Ochroniarz spod ciemnej gwiazdy' V

Witam, tutaj Yuki z opowiadaniem dla Denn Taehyung i Namie Yagiri
(Mocno spóźnione) wszystkiego najlepszego, Denn 
Opowiadanie jest dla dwóch osób, ponieważ obie chciały scenariusz z V i nie podały o czym konkretnie ma być. Jest tak też z tego powodu, że nie możemy pisać scenariuszy ciągle z tymi samymi idolami. Litości, po ciągłym pisaniu o jednej i tej samej osobie w kółko można tą osobę znienawidzieć >..<
Poza tym obie osoby zamówiły scenariusz nie pod tym postem co trzeba. 
Wybaczcie, że tak późno, miałam kilka ważnych osobistych problemów, które na szczęście są już rozwiązane. Poza tym byłam na koncercie INFINITE i przez feelsy nie miałam głowy do pisania.
Mam nadzieję, że mi wybaczcie :')
Ogólnie, to nie jestem zadowolona z tego ff :/ Tak jakoś... nie podoba mi się ._.
Anyway, enjoy~ ^^
~Yuki




.
.
.
.

             Światło flesza. Jedno, drugie, trzecie. Za każdym razem przyzywam na twarz ten sam wyuczony uśmiech. Stoję koło ojca i przybierając różne pozy pozdrawiam reporterów i paparazzi, którzy zacięcie próbują nas oślepić dzięki swoim aparatom. Chociaż nienawidzę tych sępów żerujących na cudzym nieszczęściu i czekających na skandale, to w żaden sposób nie daję tego po sobie poznać.
            W końcu tata uznaje, że dość bycia pożywką dla tych śmieci i dyskretnie daje mi znak, żebyśmy już szli. Posłusznie biorę ojca pod rękę i razem kroczymy po czerwonym dywanie w stronę wielkiego, oświetlonego tysiącami reflektorów budynku, obleganego przez ludzi z gazet i fanów, którzy przyszli tu tylko i wyłącznie dla kilku idoli, którzy akurat zostali zaproszeni na tą imprezę.
            Wreszcie znikamy z oczu całej tej irytującej hałastrze i wkraczamy przez przeszklone drzwi do wielkiej sali bankietowej. Dzisiejsza uroczystość to tak naprawdę zwykłe spotkanie biznesowe, tylko na większą skalę. Jeden z konkurencji taty odniósł duży sukces na zachodzie, więc postanowił się pochwalić i poniżyć wszystkich swoich wrogów, którzy, chociaż ich towary były o wiele lepszej jakości, nie osiągnęli tego, co on.
            Tata, gdy się o tym dowiedział, w pierwszej chwili chciał odmówić, ale przemówiłam mu do rozumu. Musi pokazać, że nie da odebrać sobie godności. I to właśnie teraz robi. Z delikatnym, ironicznym uśmiechem na ustach podchodzi do wspomnianego człowieka, który bezczelnie chciał poniżyć firmę ojca.
            - Ach, gratulacje, Dyrektorze Kim. Jestem wielce rad, wiedząc, że podpisałeś kontrakt z tą firmą z Francji. - mówi tata uprzejmie, ale z lekką nutą kpiny w głosie i podaje rękę tej kanalii.
            - Witam, Dyrektorze Yoo. Dziękuję za  miłe słowa. - odpowiada, również kpiąco i potrząsa ręką ojca. - Widzę, że panienka Jaemin przyszła dzisiaj z panem. - zwraca się do mnie i kiwa głową na powitanie. Odpowiadam lekkim ukłonem i wyuczonym uśmiechem, wyzywając go w duchu od najgorszych.
            - Tak, moja córka przybyła ze mną, by mnie wspierać. - tata mierzy wzrokiem grubawego mężczyznę w garniturze i uśmiecha się złośliwie. - Nie mogło jej nie być przy mnie, gdy ogłoszę podpisanie kontraktu mojej firmy z Amerykanami.
            Kim patrzy na tatę z mordem w oczach, ale nic nie mówi. Odwraca się i idzie witać się z innymi. Uśmiecham się pod nosem i przytulam się do ramienia taty. To dzięki mnie miał tego asa w rękawie. Miał oficjalnie ogłosić tą nowinę na konferencji prasowej, ale powiedziałam mu, żeby zrobił to dzisiaj. W ten sposób skutecznie przyćmi sukces tej kanalii własnym, o wiele większym. Nie chciał tu przychodzić nie dlatego, że rozwój konkurencji go przestraszył, tylko dlatego, że on był już o wiele wyżej. Nie chciał kalać swojej osoby tak podrzędnym bankietem.
            Chodzimy razem po całej sali i witamy się z gośćmi. Większości z nich nie znam, ale ciągle się uśmiecham i wymieniam gesty grzecznościowe. Mijam tych wszystkich ludzi, a mój wzrok wyłapuje coś nietypowego.
            Młody chłopak, o nieokreślonym kolorze włosów, w ciemnej bluzie dresowej z zarzuconym na głowę kapturem. Stoi z boku, stara się nie rzucać w oczy. Zaciekawiona tym nietypowym zjawiskiem zaczynam się mu przyglądać. Chłopak bacznie śledzi wzrokiem jakąś osobę, nie wiem, kogo, jest zbyt wiele ludzi wokół mnie. W pewnym momencie, zupełnie niespodziewanie, odwraca głowę w moją stronę i patrzy prosto na mnie. Nie mogę się poruszyć, nie mogę wydać z siebie najcichszego odgłosu. Jego wzrok mnie paraliżuje. Te oczy są przepełnione zimnem.
            Na chwilę chłopca przysłania mi idąca przede mną para biznesmanów. Gdy przechodzą dalej, chłopaka już nie ma. Rozglądam się wokoło, ale go nie dostrzegam. Jedyne, co po nim pozostało, to uczucie panicznego niepokoju.

~~*~~

            Rozlega się pukanie do drzwi. Mężczyzna siedzący w fotelu za wielkim biurkiem, patrzący przez wielkie okno na rozgwieżdżone niebo, kiwa ręką w stronę asystenta, by wpuścił gościa. Do gabinetu wchodzi młody, elegancko ubrany Koreańczyk. Staje przed gospodarzem i kłania się przed nim nisko.
            - Dyrektorze Kim. - Mówi z powagą i szacunkiem.
            - Nareszcie jesteś. - odpowiada nieprzyjemnie, patrząc na przybyłego ze zdenerwowaniem. - Nieważne. Musisz coś dla mnie załatwić. - mówi, wyciągając się na fotelu i patrzy wyczekująco na podwładnego.
            - Oczywiście. - chłopak ponownie się kłania.
            - Trzeba pozbyć się Yoo. Jest zbyt wielkim zagrożeniem dla moich interesów. - mówi wolno, przerywa na chwilę i znów wierci wzrokiem swojego pracownika. Ten bez żadnych trudności znosi to i wciąż z tym samym poważnym i pełnym szacunku wyrazem twarzy czeka na rozkaz. - Chcę, żeby zginął. Ale najpierw trzeba go złamać. Z żoną nic nie zrobię, bo zdechła już dawno, ale jego córka... Zabij ją. Ma zginąć jak najszybciej. To ma być druzgocący cios, jasne?
            - Oczywiście, zrozumiałem. Już zacznę przygotowania. - odpowiada młodzieniec bez żadnych emocji i kłania się.
            - No i dobrze. A teraz odejdź. - rozkazuje zimno i odprawia podwładnego. Gdy zostaje sam w gabinecie, wyciąga z szuflady drogiego biurka zdjęcie młodej dziewczyny ubranej w drogą suknię trzymającej pod rękę dorosłego mężczyznę w garniturze.
            - To było twoje ostatnie zdjęcie. - mówi, wpatrując się w nie z nienawiścią. - Już niedługo będziesz gryźć piach.

~~*~~

            - Yah, Jaemin~ Nie bądź taka~ - Jisong mruczy mi do ucha. Ze śmiechem odpycham koleżankę i patrzę na nią z rozbawieniem.
            - Chyba śnisz! Nie idę na żadną imprezę. - odpowiadam stanowczo i zaczynam bazgrać coś w zeszycie.
            - Ale impreza bez ciebie to nie nic ciekawego! No proszę~ - błaga dalej, próbując zmusić mnie dzięki aegyo, ale pozostaję nieugięta.
            - Nie ma mowy. Jestem zmęczona po bankiecie. - mówię od niechcenia, ignorując jej zaczepki.
            - Przecież to było tydzień temu! - oburza sie Jisong.
            - No właśnie. - uśmiecham się złośliwie.
            - Yah! Jesteś okropna! - obraża się i odwraca do mnie tyłem. Zdegustowana marszczę nos i prycham zirytowana. Nie lubię, gdy ktoś mi coś narzuca. Nawet, jeśli to moja przyjaciółka.
            Mówiłam prawdę, dalej jestem zmęczona po tamtym wydarzeniu. Chociaż słowo "zmęczona" może nie jest tutaj odpowiednie. Dalej jestem zaniepokojona. Ciągle widzę tego tajemniczego chłopaka, wciąż mam wrażenie, że jego zimne oczy na mnie patrzą. Mam wrażenie, że ktoś ciągle mnie obserwuje.
            Obrażona na dziewczynę zaczynam rysować logo firmy taty produkującej telewizory. Mały pięciolistny kwiatek z kalibrowana literą "Y" na środku. Bardzo lubię ten znaczek, jest po prostu śliczny. No i to ja go wymyśliłam. Miałam wtedy cztery lata, a tata używał po prostu nudnej nazwy "Yoo Company" jako swojego znaku rozpoznawczego. teraz nasz kwiat jest rozpoznawany na całym świecie.
            Moje rozmyślania przerywa wejście na salę wykładowcy. Szumy rozmów natychmiast cichną, wszyscy skupiają swoją uwagę na profesorze. Zaczyna się kolejny wykład o podstawach ekonomii. Słucham uważnie wszystkich informacji, chłonę każde słowo. Musze się w końcu dobrze przygotować, by w przyszłości przejąć firmę taty i dobrze nią zarządzać.
            Po kilku godzinach wszystkie moje zajęcia na uczelni się kończą. Zabieram swoje rzeczy, wkładam je do torebki i dumnym krokiem wychodzę z sali, a potem z budynku. Na parkingu czeka na mnie czarny, luksusowy samochód z przyciemnianymi szybami. Pewna siebie idę w stronę pojazdu. Staję przy nim i po chwili drzwi otwiera mi młody Koreańczyk z poważną i pełną szacunku miną.
            - Nowy szofer... tak? - pytam, a raczej stwierdzam z wyższością, gdy zamyka za mną drzwi i siada za kierownicą.
            - Tak, panienko. - odpowiada chłopak i odpala silnik. Po chwili już jedziemy ulicami Seulu w stronę wielkiego apartamentowca, w którym mieszkam. Po kilkunastu minutach znajdujemy się na miejscu. Z niepokojem zauważam, że zamiast zatrzymać się przed budynkiem, mijamy go i jedziemy dalej. Podrywam się z siedzenia i pochylam w stronę kierowcy.
            - Hej! Co ty robisz? Miałeś mnie zawieść do domu. - rzucam zirytowana. W lusterku zauważam jedynie kpiący uśmiech. Ze strachem wyglądam przez okno. Jedziemy dalej główną ulicą, prowadzącą do granicy miasta.
            - Yah! Zawieź mnie do domu, idioto! - krzyczę zdenerwowana, ale odpowiada mi jedynie ciche, rozbawione prychnięcie. Po godzinie jesteśmy na przedmieściach i ponownie próbuję przemówić szoferowi do rozumu. - Zawracaj! NATYCHMIAST! - wrzeszczę wściekła. - Odwieź mnie do domu! Zobaczysz, jeszcze dziś będziesz szukał nowej pracy!
            Nic to nie daje. Dalej się nie zatrzymujemy, tylko zmierzamy w stronę pustkowi za Seulem. Nagle przypominam sobie o telefonie. Przecież mogę zadzwonić po pomoc! Zaczynam gorączkowo przeszukiwać torebkę, po chwili znajduję mój skarb. Wystukuję szybko numer do taty i wciskam zieloną słuchawkę.
            - Wybrany abonent jest w tej chwili nieosiągalny...
            Wściekła wyłączam rozmowę. Zapomniałam, że tata ma ważne spotkanie, nie pomoże mi teraz. Zaczynam szukać w kontaktach Jisong, ale niestety, nie udaje mi się. Kierowca zauważył, co robię i gwałtownie skręcił, przez co ja krzyknęłam przestraszona, a telefon wypadł mi z ręki.
            Po chwili samochód zatrzymuje się i nastaje przerażająca cisza. Jedyne, co słyszę, to przyspieszone bicie mojego serca i trzask otwieranych drzwi. Staje w nich mój kierowca.
            - Wyjdź. - nakazuje bez żadnych emocji w głosie. Na początku w ogóle się nie ruszam, myślę, jak powinnam się zachować, ale porywacz mnie uprzedza. Wyciąga z kieszeni marynarki pistolet i celuje nim we mnie, po czym znów tym samym tonem powtarza. - Wyjdź.
            Sparaliżowana strachem posłusznie wykonuję polecenie. Staję na obszernej polanie, na której stoi drugi, taki sam, jak ten, którym przyjechałam samochód. Chłopak nie przejął się nim, więc wnioskuję, że to jego wsparcie. Chłopak ruchem głowy wskazuje mi drugi pojazd. Nie odrywając wzroku od wymierzonej we mnie lufy powoli ruszam we wskazanym kierunku. Gdy jestem w połowie drogi między samochodami, naglę słyszę kolejny rozkaz.
            - Stój. Odwróć się. - w głosie porywacza słyszę coś dziwnego. Dyskretnie rzucam na niego okiem. Chłopak patrzy ze zmarszczonymi brwiami na czarne auto, wydaje mi się, że jest zaniepokojony.
            - Hej! - woła w stronę pojazdu. Odpowiada mu cisza. - Jesteście tam?! - krzyczy głośniej i tym razem jestem pewna, że słyszę w jego głosie zdenerwowanie.
            Po chwili drzwi od strony kierowcy otwierają się. Nie widzimy, kto z nich wychodzi, bo jesteśmy od strony pasażera. Słyszymy powolne kroki i coś na wzór worka ciągniętego po ziemi. Zza szyby wyłania się zakapturzona głowa, potem cała sylwetka.
            Zszokowana dostrzegam, że to dokładnie ten sam chłopak, którego widziałam na bankiecie. Co ciekawe, jest ubrany dokładnie tak samo. Potem ze strachem uświadamiam sobie, że w jednej ręce trzyma pistolet, a w drugiej... W drugiej ręce trzyma kołnierz marynarki trupa z raną po kuli na skroni. Nieznajomy podnosi wzrok i znów jestem zmuszona do patrzenia w te zimne oczy. Na jego twarz wpełza nikły uśmiech.
            Wszystko dzieje się błyskawicznie. Słyszę, jak mój porywacz klnie i zaraz potem rozlega się huk strzału. Krzyczę i zaczynam biec, jednak po chwili znów rozlega się strzał, a moją kostkę wypełnia palący ból. Upadam, a nad moją głową przemyka kolejny pocisk, wycelowany nie we mnie, lecz w chłopaka z bankietu. Ten unika go i sam celuje do napastnika i oddaje strzał. Sekundę później słychać krzyk.
            Wijąc się na ziemi i trzymając za krwawiącą stopę, zaciskam ze strachu oczy, bo wciąż słychać nowe wystrzały. Po chwili do moich uszu dochodzi dźwięk zatrzaskiwanych drzwi, warkot silnika i pisk opon. Sparaliżowana strachem kulę się na ziemi, po moich policzkach spływają łzy strachu i bólu. Po chwili słyszę ostatni wystrzał i nastaje cisza. Jednak dalej nie podnoszę się i nie otwieram oczu. Nie podnoszę się głównie dlatego, że ból rozsadza mi kostkę i nawet sekundy bym nie ustała, ale pozostaję nieruchomo ze strachu. Czy oni się... pozabijali...?
            - Żyjesz? - słyszę pytanie. Osoba, która je zadała, ma niski, głęboki i aktualnie oziębły głos. Po kilku sekundach udaje mi się wydusić z siebie ciche "Yhym", ale dalej nie podnoszę wzroku. - W takim razie wstawaj. Nic ci nie grozi, o ile szybko się stąd zwiniemy.
            Nie reaguje na polecenie, więc po chwili ciszy zostaję gwałtownie podniesiona do góry. Krzyczę z bólu, gdy zostaję postawiona na ziemi i całe moje przerażenie przerodziło się w niepohamowaną złość.
            - Ty idioto! - wrzeszczę na całe gardło i patrzę z mordem w oczach na trzymającego mnie za ramiona chłopaka. Zakapturzona głowa z czupryną ciemnych, nieokreślonych włosów, zimne oczy i duże, ponętne usta wykrzywione w zirytowanym grymasie. - Puść mnie! NATYCHMIAST!
            - Uspokój się. - mówi cicho, bez żadnych emocji.
            - NIE! - zaczynam się szarpać, nie zważając na potworny, rwący ból w zranionej nodze. - Zostaw mnie! Puść! - próbuję się wyrwać z jego silnego uścisku, bezskutecznie uderzając go gdzie popadnie. Koreańczyk tylko wzdycha zirytowany i wywraca oczami, po czym nagle puszcza jedno moje ramię i jednym precyzyjnym ruchem wymierza cios w jakiś punkt na moim karku. Po chwili bezwładnie opadam w jego ramiona i ostatnie, co widzę, to jego czarny T-shirt.
            Potem jest tylko ciemność i przyjemna cisza.

~~*~~

            Tępy ból rozlewa się po mojej głowie i kostce. Do moich uszu dochodzi jakiś szum, przez zamknięte powieki kłuje mnie rażące światło. Pod policzkiem czuję szorstki i nieprzyjemny w dotyku materiał poduszki.  moja nogę drażni nieprzyjemny bandaż. Z jękiem przewracam się na drugi bok, zakrywając oczy przedramieniem. Po chwili szum zamienia się w mieszaninę kilku męskich głosów. Nie zmieniając pozycji wytężam słuch. Wreszcie zaczynam rozróżniać słowa.
            - Ale mocniej nie mogłeś jej już uderzyć, co? - mówi jakiś gniewny głos. W odpowiedzi słychać prychnięcie.
            - Stawiała się. - mruczy z irytacją niski, głęboki głos.
            - No i? Jakbyś nie trafił w odpowiedni punkt, mógłbyś ją zabić! - krzyczy znów pierwszy chłopak. Po dokładniejszym wsłuchaniu wiadome było to, że nie jest on wiekowym mężczyzną.
            - Ale jej nie zabiłem. - znów ten niski głos. - Widzisz?
            - Nie chcę się wtrącać... - do rozmowy dołącza nowy rozmówca, ma wyższy i delikatniejszy głos niż pozostała dwójka. - ...ale rzeczywiście, mogłeś być delikatniejszy,  Taehyung.
            - Ale nie byłem. - odpowiada chłopak, którego nazwano Taehyungiem. Po chwili zdaję sobie sprawę z tego, że już słyszałam ten głos. Z przerażeniem widzę oczyma wyobraźni chłopaka z bankietu i zabójcę jednego z moich porywaczy. Głowa natychmiast przestaje mnie boleć. Robię się sztywna, zastygam w bezruchu i modlę się do nieistniejącego Boga, by to był tylko zły sen.
            Nagle rozlegają się głuche odgłosy kroków. Sądząc po ich liczbie domyślam się, że musiała tutaj wejść grupka ludzi, co najmniej trzech. Obecni w pomieszczeniu rozmówcy tylko mruczą coś na powitanie prawdopodobnie swoich kompanów. Tamci też coś pomrukują i rozlega się szuranie krzeseł lub foteli. Ale nie wszyscy nowoprzybyli usiedli. Po chwili słyszę przybliżające się do mnie kroki.
            - O. Obudziła się. - odzywa się tuż obok mnie nowy głos, również wyższy i delikatniejszy od wcześniej słyszanych, ale nie tak wysoki, jak ten, co nazwał tajemniczego chłopaka po imieniu.
            - Kookie, skąd wiesz? - pyta zdziwiony chłopak z najwyższą barwą głosu.
            - Wcześniej leżała na lewym boku, a teraz leży na prawym. To widać. - mówi obojętnie i ku mojemu przerażeniu zwraca się do mnie, dotykając mojego ramienia. - Nie powinnaś nas podsłuchiwać.
            Gwałtownie podnoszę sie i z krzykiem wymierzam napastnikowi zdrową nogą kopniaka w brzuch. Trafiam, ale nie było to silne uderzenie. Nie przejmuję się tym i odsuwam się od chłopaka najdalej jak tylko pozwala mi ściana i oparcie kanapy za moimi plecami. Trzęsąc się, próbuję ustabilizować przyspieszony oddech i ze strachem patrzę na Koreańczyka, który do mnie podszedł.
            Młody chłopak, na oko dziewiętnasto, może osiemnastolatek, jasna karnacja, czarne włosy, mniej więcej mojego wzrostu. Wygląda na zdziwionego, nie rusza się, tylko świdruje mnie wzrokiem.
            - No... Teraz to na pewno się obudziła. - odzywa sie chłopak o rudych włosach, siedzący na krześle. Wygląda, jakby nie spał całą noc.
            Przez chwilę trwam w bezruchu, a potem cały mój strach zmienia się w wściekłość. Zrywam się gwałtownie z kanapy, na której wcześniej leżałam i gdy tylko łapię wzrokiem chłopaka zwanego Taehyungiem, pomimo potwornego bólu w kostce ruszam biegiem w jego stronę. Bez ostrzeżenia wymierzam mu siarczysty policzek i krzyczę na cały głos:
            - TY DUPKU! - zanim dobiegają do mnie jego zszokowani koledzy, uderzam do po raz drugi. - Jak śmiałeś mnie ogłuszyć?! - wrzeszczę, gdy dwaj chłopcy, jeden z twarzą konia, drugi z bardzo opanowanym wyrazem twarzy i krzywymi palcami, przytrzymują mnie za ramiona. - Wiesz, kim jestem?! JESTEM YOO JAEMIN! Zapłacisz mi za to! - krzyczę dalej i próbuję się wyrwać z mocnego uścisku. W tej chwili mam ochotę rozszarpać tego idiotę o nieokreślonych włosach. Nie dość, że mnie wystraszył, co nie jest łatwe, uderzył mnie, porwał, przez niego postrzelono mnie w kostkę, to jeszcze śmiał mi teraz spojrzeć w oczy i uśmiechnąć się złośliwie. Dobrze, że teraz ma chociaż wielki czerwony placek na pół ryja.
            Po kilku kolejnych obelgach i wyzwiskach, chłopak, którego nazwano ciastkiem, zakrywa mi usta dłonią i chociaż mocno gryzę go w rękę, nie puszcza.
            - Dobra, cofam moje oskarżenia. - mówi po chwili milczenia chłopak, który zaczął kłótnię z Taehyungiem. Blondyn z postawionymi do góry włosami siedzi na fotelu obok tego dupka i patrzy na mnie z nieskrywanym zdziwieniem. - Jeśli zachowywała się wtedy tak, jak teraz, to dziwię się, że na zwykłym ogłuszeniu się skończyło.
            - No widzisz. - Taehyung wzrusza ramionami i patrzy na mnie z chęcią mordu, ale nie z większą, niż moja. - Jak widać, jestem bardzo cierpliwy.
            - Jungkook, puść ją, bo się jeszcze udusi. - niespodziewanie odzywa się niewyspany koleś. Czarnowłosy z ulgą zabiera rękę i zszokowany patrzy na czerwone ślady zębów na jego dłoni. Gdy tylko on zabiera rękę, bez chwili namysłu pluję w twarz Taehyungowi. Chłopak przymyka oczy, bierze głęboki oddech, wyciera twarz, po czym gwałtownie wstaje, łapie mnie za koszulkę i zmusza, bym spojrzała mu w oczy.
            - Posłuchaj mnie, gówniaro. - szepcze śmiertelnie poważnie, jego oczy są teraz tak zimne i bezlitosne, że przechodzi mnie dreszcz, ale nie odwracam wzroku. - Nie radzę się stawiać. Nie mamy złych zamiarów, ale jeśli będziesz się nam uprzykrzać, to będzie boleć.
            - Ach tak? O, jak mi przykro. - mówię z sarkazmem. - Trzeba było mnie nie dotykać. Zobaczysz, jeśli mnie nie wypuścicie, to tak bardzo uprzykrzę wam życie, że będziecie błagać o śmierć
            - Czy jeśli porozmawiasz ze swoim tatą, a on ci wyjaśni sytuację, to jest szansa, że zaniechasz swojego planu zniszczenia nam życia? - pyta, wymownie machając do mnie telefonem. Patrzę na niego zdezorientowana.
            - A co niby ma wspólnego z tym mój tata? Chcecie okupu, czy co?
            Blondyn wzdycha i patrzy w sufit, jakbym powiedziała właśnie coś głupiego.
            - Nie. To on wynajął nas, byśmy byli twoimi ochroniarzami.
            Przez chwilę patrzę na niego jak na idiotę, po czym wybucham.
            - JAJA SE ROBISZ?! Mój tata miałby zatrudnić WAS do pilnowania MNIE?! Żartujesz sobie ze mnie?!
            Chłopak ponownie wzdycha, przymyka oczy i bierze głęboki oddech. Chyba go zdenerwowałam. Ups..
            - Nie. Nie żartuję. - mówi bardzo powoli, starając się opanować drżenie głosu, by nikt się nie zorientował, że ma ochotę mnie udusić. - Jeśli mi nie wierzysz, to możesz do niego zadzwonić, on ci wszystko wytłumaczy.
            Przez chwilę analizuję jego wypowiedź, a gdy dochodzę do wniosku, że w ten może mieć rację, z wściekłością wyrywam się z teraz lekkiego uścisku, po czym zdenerwowana kuśtykam w stronę chłopaka. Ten uśmiecha się i wyciąga do mnie rękę z telefonem, a ja bez słowa wyrywam mu urządzenie i wstukuje numer do taty. Ku mojemu zdziwieniu, na ekranie pojawia się automatycznie kontakt zapisany jako "Szef Yoo". Wciskam zieloną słuchawkę i nerwowo bębniąc palcami o biodro, czekam aż ojciec łaskawie odbierze.
            - Namjoon? Co się dzieje? czemu dzwonisz? - słyszę dobrze znany głos.
            - Tato, czy możesz mi łaskawie wyjaśnić, o co tu kuźwa chodzi? - pytam bez zastanowienia.
            - Och, Jaemin. - tata brzmi na zdziwionego. - Czemu dzwonisz z komórki Namjoona?
            - Ty go znasz?!
            - No tak. - mówi tak, jakby było to coś oczywistego. - Zatrudniłem ich, czy może raczej wynająłem, żeby byli twoimi ochroniarzami.
            - TO CZEMU NIC MI NIE POWIEDZIAŁEŚ?!
            - Bo miałaś o nich nie wiedzieć. Mieli się nie ujawniać, chyba że byłaby taka konieczność. - oświadcza, po czym dodaje poważnie. - Skoro dzwonisz z telefonu Namjoona, to znaczy, że coś się stało.
            Przez chwilę milczę, po czym zaczynam opowiadać, co się stało odkąd wyszłam z uczelni. Gdy wspominam o mojej kostce, do mich oczu napływają łzy, ale zdecydowanym ruchem ręki ścieram je. Swoją opowieść kończę na momencie, w którym spoliczkowałam Taehyunga, naplułam na niego, ugryzłam Jungkooka i zwyzywałam Namjoona. Po ciszy, jaką słyszę w słuchawce, wnioskuję, że tata właśnie kiwa głową, by przyswoić nowe informacje.
            - W sumie... Byłaś nawet delikatna.
            - Nom... Ale do rzeczy! Po co ich zatrudniłeś? Przed czym mają mnie chronić?
            - Właśnie dlatego, że trzynaście godzin temu zostałaś porwana. I wiem, przez kogo. Ty chyba też wiesz.
            - Co...? Nie mam pojęcia, kto chciał mojej śmierci, przecież te nie ma sen... - urywam, bo w mojej głowie zaświtała pewna myśl. Przełykam ślinę i z trudem mówię. - To... dyrektor Kim...?
            - Tak.
            - Ale... jak...?
            - Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, ile żyć pochłonęła firma Kima.
            - A to dupek...
            - Tak, zgadzam się z tobą. - w głosie ojca słychać nutkę rozbawienia. - No. To skoro sprawę mamy wyjaśnioną, to musisz się zapoznać z chłopakami.
            - CO?! - krzyczę z niedowierzaniem. On nie może mi tego zrobić! Ze strachem, a może raczej z niechęcią patrzę  na otaczających mnie mężczyzn.
            - Minnie, nie możesz teraz wrócić do domu. Wszyscy w Seulu wiedzą, gdzie mieszkamy. Ta szuja znowu spróbuje mi cię zabrać. Musisz zostać u swoich ochroniarzy.
            - Ale... Ale... Nie! - zaczynam protestować, ale tata już się rozłącza. Na pożegnanie mówi mi tylko krótkie:
            - Miłego dnia, Jaemin. Mam nadzieję, że się polubicie~


~~*~~

            - Czyli tak... Ty jesteś Seokjin, ty Yoongi, ty Hoseok, ty Namjoon, ty Jimin, ty dupek, a ty to Jungkook, zgadza się?
            Siedzę wyprostowana na krześle z założoną nogą na nogę, ze skrzyżowanymi na biuście rękami i wysoko uniesioną głową. Taehyung, zwany też V, patrzy na mnie z chęcią mordu, a ja czuję nieskrywaną satysfakcję, bo udaje mi się wyprowadzić go z równowagi. Po rozmowie z tatą, cała siódemka mi się przedstawiła i wyjaśniła całą sytuację. Nie powiem, że mi się to podoba, ale mogę stwierdzić, że nie będzie mi z nimi aż tak źle. Chłopcy wydają się być mili, nie zdenerwowali się aż tak bardzo, gdy gryzłam ich i wyzywałam. No może poza V, z którym od początku mi się nie układało i pałamy do siebie obustronną nienawiścią.
            Okazało się, że muszę zostać w tym nieznanym - i swoją drogą bardzo przytulnym! - mieszkaniu, które będę dzielić z tymi chłopakami. Tata wszystko zaplanował i chyba już jakiś czas temu przygotował się na taką ewentualność. Namjoon wyjaśnił, że mam tutaj przygotowany pokój z kilkoma najpotrzebniejszymi rzeczami zakupionymi przez mojego ojca, a także szafę pełną moich ubrań. Domyślam się, że tata po prostu kupił po dwa egzemplarze kilku z moich kreacji i w tajemnicy przekazywał je tutaj.
            - Może chcesz go zobaczyć? - pyta Jin.
            Bez słowa kiwam głową i wyciągam rękę w jego stronę. Kim podchodzi do krawędzi łóżka i schyla się, bym mogła się go przytrzymać. Prowadzona przez najstarszego kuśtykam w stronę mojego nowego tymczasowego pokoju. Gdy stajemy przed białymi drzwiami, chłopak je otwiera i moim oczom ukazuje się mały, przytulny pokoik w różnych odcieniach różu i szarości. Z zadowoleniem kiwam głową, stwierdzając, że pomieszczenie jest przeze mnie zaakceptowane i powoli wchodzę do środka. Po chwili dyskretnie (jak na mnie) wyganiam Seokjina z pokoju i zamykam się w nim, by się przebrać. Chodzenie w brudnych i zakrwawionych ubraniach nie jest najprzyjemniejsze...
            Przebrana w zwykły szary T-shirt i jeansy opadam na łóżko i próbuję przeanalizować sytuację. Dyrektor Kim, konkurencja taty, chce mnie zabić. W tym celu wynajął płatnych zabójców, którzy będą mnie ścigać. Żeby mnie chronić, tata wynajął innych płatnych zabójców, którzy mają mnie bronić. Płatni zabójcy Kima są dojrzałymi mężczyznami, płatni zabójcy taty są chłopcami, niewiele starszymi ode mnie. Mam teraz mieszkać w jednym domu na czas nieokreślony z siódemką młodzieńców, a każdy z nich może mieć na sumieniu czyjąś śmierć. Widziałam, jak jeden z nich trzyma zakrwawionego trupa, jak celuje z pistoletu w innego człowieka i jak ta czynność nie wywarła na nim żadnego uczucia.
            Wzdycham na myśl o Taehyungu. Ten człowiek jest tak bardzo irytujący. Jest tak zimny, nieczuły, bezlitosny i arogancki. Zapatrzony w siebie pyskaty dupek.
            Ponownie wzdycham, wpatrując się w sufit i z trudem powstrzymując łzy cisnące mi się do oczu. To dla mnie za wiele, ale nie będę płakać. Przetrwam to. Wytrzymam.
            - Przeżyję... - szepczę, pozwalając jednej, samotnej łzie spłynąć po policzku, by po chwili wsiąkła w poduszkę, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu.

~~*~~

            Już drugi tydzień jestem pod opieką moich nowych ochroniarzy. Przez ten czas zdążyłam całkowicie znienawidzić V, pokochać kuchnię Jin'a, zdołować Jimina swoją nieczułością w stosunku do jego mięśni, oblać się kilka razy herbatą przez żarty Hoseoka, wypytać Namjoona o kilka rzeczy na ich temat i podporządkować sobie Jungkooka.  Z Sugą nie zrobiłam nic, bo chłopak albo spał, albo był z przyjaciółmi i zamieniał ze mną tylko kilka słów, albo znowu spał.
            Siedzę naburmuszona na kanapie w salonie i wpatruję się w jakiś nieokreślony punkt na ścianie. Przed chwilą wyładowałam całą swoją złość i zdenerwowanie kolejną kłótnią z Tae na RapMonie. Blondyn uważnie słuchał i chyba rozumiał co miałam na myśli, bo po kilku minutach mojego marudzenia, odzywa się:
            - Taehyung jest... trudnym przypadkiem. Ma bardzo trudny charakter, ale to naprawdę dobry chłopak, o wiele bardziej wrażliwy, niż mogłoby ci się wydawać. On... - przerywa na chwilę i uśmiecha się ciepło pod nosem. - On naprawdę jest wrażliwy. I... chyba to właśnie jego spośród naszej siódemki najłatwiej jest zranić. Zobaczysz, może cię jeszcze zaskoczyć.
            Zdziwiona patrzę na niego jak na idiotę.
            - V? - powtarzam za nim głupio, a Namjoon kiwa głową na potwierdzenie. - Wrażliwy? - znowu kiwnięcie. - Chłopak, który zabija z zimną krwią może być wrażliwy? Ten bezlitosny morderca?! Żartujesz sobie?!
            RapMon natychmiast przestaje się ciepło uśmiechać, a w jego spojrzeniu pojawia się chłód. Patrzy przez chwilę mi w oczy, w pokoju panuje cisza. Po minucie, która wydaje się wiecznością w końcu się odzywa.
            - Trochę się zapominasz, Jaemin. Jesteś tu dwa tygodnie i już twierdzisz, że nas znasz? - mówi powoli, a ja milknę całkowicie, oszołomiona jego słowami słucham go dalej. - Na twoim miejscu nie określał nowopoznanego chłopaka mianem "bezlitosny morderca". Nie wiesz, czemu to robi, co go do tego skłoniło i jak się czuje gdy pociąga za spust, więc czemu z góry zakładasz, że czerpie radość z zabijania? Mówiłem ci, Taehyung jest trudny, ma trudny charakter, trudną przeszłość i trudno mu okazać uczucia. A to, że ich nie potrafi okazać, nie znaczy, że ich nie ma.
            Kim wzdycha, wstaje z fotela i rusza w stronę drzwi wejściowych, za którymi stał J-Hope i czuwał na straży. Gdy Namjoon jest już przy drzwiach, odwraca się na chwilę i mówi cicho na odchodnym.
            - Gdybyś chociaż raz słyszała, jak V płacze po nocach, śniąc o zabitych przez niego osobach, nigdy byś nie powiedziała, nawet nie pomyślałabyś o nim jak o potworze.
            Otwiera drzwi, wychodzi przez nie i zatrzaskuje je z trzaskiem. Zszokowana dalej siedzę na swoim miejscu i wpatruję się w miejsce, gdzie sekundę temu stał RapMon. W głowie wciąż słyszę jego słowa. Tym razem nie próbowałam się kłócić i walczyć o moje zdanie. Tym razem to Namjoon miał rację. Tym razem wiem, że powiedziałam kilka słów za dużo. Tym razem wiem, że to ja zawiniłam.
            Tym razem to ja okazałam się potworem.
           
~~*~~

            Od mojej przedwczorajszej rozmowy z Namjoonem nie wychodziłam z pokoju, aż do teraz. Ciągle próbuję przyswoić sobie to, co chłopak mi powiedział. Czy Tae jest rzeczywiście tak wrażliwy, jak RapMon mówił? Nie bardzo w to wierzę, ale on by nie kłamał. Z tego co chłopcy mówili, on nie potrafi kłamać. A ja kłamstwa wyczuwam na kilometr. Skoro czułam, że Kim mówi prawdę, to nie mógł kłamać.
            Ostrożnie otwieram drzwi i bezszelestnie opuszczam mój pokój. Kostka już mnie tak bardzo nie boli, nie kuleję. Powoli idę w stronę kuchni, gdy jestem już przy wejściu, dochodzą do mnie głosy chłopaków. Kłótnia. Niewiele myśląc przylegam do ściany i zaczynam podsłuchiwać.
            - Co żeś jej powiedział?! - krzyczy zdenerwowany V.
            - Prawdę. - odpowiada chłodno Rap Monster. Chociaż dzieli mnie od nich ściana, to wyczuwam napiętą atmosferę.
            - Jaką prawdę?! Niby co musiałeś jej wyjawić?
            - To, że ty też masz uczucia. - mówi spokojnie Namjoon.
            - Ale ja nie chcę, żeby wiedziała o moich uczuciach! - w jego głosie oprócz zdenerwowania słyszę też... zakłopotanie?
            - A więc lubisz ją. - oznajmia spokojnie starszy, o wiele cieplej, niż wcześniej. Z niedowierzaniem otwieram szerzej oczy i mocniej napieram plecami o ścianę. To się wydaje nierealne, niemożliwe. O co chodzi...? On mnie...? Ale jak...?
            - N-nie! Skąd ty-? - plącze się V, zaczyna protestować, ale chłopaki go uprzedzają.
            - To widać. - śmieje się Jimin.
            - Hehe, zrobiłeś się czerwony! - rzuca J-Hope, prawdopodobnie szczerząc się od ucha do ucha. Powoli dotykam swojego policzka, okazuje się, że jest ciepły. Czy ja też właśnie się zarumieniłam...?
            - Myślisz, że nie zauważyliśmy, jak w nocy chodzisz do jej pokoju? - zaczepia Aliena najmłodszy, również w jego głosie słychać rozbawienie.
            - T-to tylko po to, żeby sprawdzić czy jeszcze żyje...? - jąka się cicho Tae, nie brzmi na pewnego swoich słów.
            - Mhm... ta, jasne. - mówi cicho i z ociąganiem rozbawiony Yoongi.
            - Yah! - oburza się Taehyung, a w kuchni rozlegają się śmiechy. Wśród tej zbieraniny głosów słyszę wszystkich, oprócz najstarszego. Może go tam nie ma? Bo raczej gdyby był, to nie oszczędziłby wyśmiewanego kolegi... Po kilku chwilach cała zgraja zostaje uciszona przez lidera.
            - Dobra, koniec tego. - mówi rozbawiony, ale po chwili dodaje poważniej, aczkolwiek bez wcześniejszej złości i chłodu. - Wracając do sprawy, powiedziałem jej, że nie jesteś krwiożerczym potworem, a ty się wściekłeś. Czemu?
            Powstało przepełnione niezręcznością i oczekiwaniem milczenie. W końcu Tae decyduje się mówić, ale przychodzi mu to z trudem.
            - Bo nie chciałem, żeby wiedziała...
            - Czemu?
            - Bo niebezpiecznie jest się zauroczyć w twoim obiekcie pracy. - odpowiada cicho V, a ja zastygam w bezruchu, zszokowana jego słowami. - My... My mamy ją chronić, utrzymać przy życiu. Mają nas łączyć relacje czysto zawodowe. - kontynuuje Kim, mówiąc coraz ciszej i coraz bardziej się zacinając. - A ja... Polubiłem ją. Ona nic o mnie nie wie, ale ja o niej wiem wiele. Od miesięcy ją obserwowałem. Nie chcę... nie chcę jej zranić przez zbliżenie się do niej... - urywa, po czym dodaje głosem, jakby miał się zaraz rozpłakać. - I... nie chcę... zranić... siebie... Bo... Przecież może się nam nie udać. Możemy nie zdołać jej... ochronić. Albo to my... możemy... zginąć. Ten związek... On... On tylko by nas mógł zranić... - urywa, bierze głęboki oddech i po kilku sekundach milczenia oznajmia zdecydowanym, ale smutnym głosem. - Dlatego ma mnie nienawidzić. Żeby nie było możliwości na związek.
            W kuchni rozlegają się po chwili pomruki, ale nie słucham już ich. W głowie rozbrzmiewają mi ostatnie słowa Taehyunga. On mnie... lubi. I... i jest wrażliwy. Powoli kładę rękę na sercu - bije jak oszalałe. Dlaczego? Przecież już tyle razy słyszałam w szkole wyznania typu "kocham cię", "bądź moją dziewczyną",  ale zawsze to olewałam. Czemu teraz się tak czuję?
            Nagle słyszę koło siebie kroki. Natychmiast unoszę głowę i widzę przed sobą Jin'a. Chłopak stoi z torbą pełną zakupów w ręce i przygląda mi się uważnie, z ciekawością. Otwieram usta, ale nie może się z nich wydać żaden dźwięk, więc posyłam mu niemą prośbę i wbijam w niego błagalne spojrzenie. Seokjin uśmiecha się delikatnie, puszcza do mnie oko i mija mnie, wchodząc do kuchni jakby nigdy nic. Biorę głęboki oddech i powoli, bezszelestnie uciekam do mojego pokoju. Odchodząc słyszę jeszcze melodyjny i beztroski głos Jin'a.
            - Wróciłem! Coś mnie ominęło?

~~*~~

            - To zły pomysł. To był bardzo zły pomysł. Nie powinniśmy się w ogóle stamtąd ruszać. Po co my ciebie posłuchaliśmy? Na bank coś złego się stanie, zobaczysz. - trajkocze mi V koło mojego ucha, a ja z uśmiechem na ustach idę przed siebie wdychając czyste - a na pewno czystsze niż te w centrum Seulu - powietrze.
            Pierwszy raz od miesiąca wyszłam z mieszkania. Pierwszy raz odkąd zostałam porwana i uratowana przez chłopców wyszłam z ich domu. Tak bardzo za tym tęskniłam!
            Po tamtym dniu, gdy podsłuchałam rozmowę chłopaków, mój stosunek do Tae uległ zmianie. Przestałam się z nim kłócić i go wyzywać. On też przestał, ale był zdziwiony, gdy top ja do niego przyszłam i przeprosiłam za swoje zachowanie. Co najlepsze, ja sama byłam tym zaskoczona.
            Ja nie przepraszam ludzi - to ludzie błagają o moje wybaczenie.
            W każdym razie, od tego czasu rozmawialiśmy w miarę normalnie. I muszę przyznać, że rzeczywiście, chłopak wcale nie jest taki zły, za jakiego go wzięłam. Problem polegał na tym, że V jak już przestał mnie do siebie zniechęcać, to zaczął usuwać się w cień, przestał uczestniczyć w rozmowach, których byłam uczestniczką, na moje pytania odpowiadał krótko i nie chciał ciągnąć tematu. Ale przynajmniej wiem, że to wcale nie dlatego, że mnie nie lubi.
            Od pół godziny chodzimy po targowisku. Ja cieszę oczy różnymi tanimi drobiazgami, z którymi nie miałam wcześniej styczności, a Taehyung marudzi pod nosem, ale bacznie obserwuje otoczenie. Ale i tak udaje nam się rozmawiać. Ku mojemu zdziwieniu, jest bardzo przyjemnie. Po jakimś czasie zaczyna mi burczeć w brzuchu. Odwracam się do V i robię do niego maślane oczka.
            - Taehyung...
            - Co?
            - Głodna jestem...
            Chłopak ciężko wzdycha i rozgląda się. Gdy dostrzega stoisko z odeng uśmiecha się lekko pod nosem. Z zaciekawieniem obserwuję go, a gdy moim oczom ukazuje się ten delikatny, ledwie widoczny uśmiech, nagle robi mi się ciepło w środku. Na jego twarz padają promienie słońca, czyniąc go niesamowicie pięknym. Coś we mnie drgnęło. Juz wcześniej zauważyłam, że jest przystojny, ale czemu teraz tak reaguję?
            - Poczekaj tu. Kupię ci ciasto rybne. - zwraca się do mnie, wpatrując się we mnie z tym samym uśmiechem.
            - Odeng? - bezmyślnie powtarzam za nim i uśmiecham się z ekscytacją. - Mniam!
            V parska krótkim śmiechem i zmierzwia mi włosy, po czym idzie w stronę budki z jedzeniem. Przez chwilę patrzę oszołomiona na jego plecy, po czym spuszczam wzrok i uśmiecham się ciepło. To był chyba pierwszy raz, gdy V uśmiechnął się do mnie szczerze i czerpał radość z towarzyszenia mi, a także pierwszy raz sam się do mnie zbliżył. Poprawiam ręką włosy i zaczynam kręcić się w kółko bez żadnego celu, czekając na jedzenie.
            W pewnym momencie mój wzrok przykuwa jakaś postać stojąca na rogu jednej z bocznych uliczek. Staję na chwilę w miejscu by się jej przyjrzeć i po chwili zamieram w bezruchu, czując w głębi siebie paniczne uczucie strachu. Mężczyzna ukrywający się w cieniu uliczki wpatruje się we mnie, bacznie mnie obserwuję. Jego zimne oczy przewiercają mnie na wylot, paraliżują. Wszędzie rozpoznam to spojrzenie. To on.
            Człowiek, który mnie porwał.
            On żyje?! Myślałam, że V go zabił... Ale... Nie, nie mógł go zabić. Teraz pamiętam, że po tej strzelaninie słyszałam samochód... A więc uciekł, przeżył.
            Skośnooki uśmiecha się złośliwie, kiwa głową i po prostu odwraca się, idąc w głąb uliczki. Dalej stoję w bezruchu na środku, ale w chwili, gdy mój porywacz znika mi z oczu, ktoś mocno łapie mnie za rękę i brutalnie ciągnie w ślad za tajemniczym mężczyzną.

~~*~~

            V z ciastem rybnym w ustach odwraca się, by dać Jaemin jej porcję, ale nie zauważa jej wśród tłumu. Uśmiech z jego twarzy znika, momentalnie się irytuje. Gorączkowo penetruje otoczenie, w ostatniej chwili wyłapując kątem oka kurtkę dziewczyny znikającą za zakrętem. Zrywa się do biegu, by ją dogonić. Błyskawicznie mija zaułek i biegnie przed siebie. W końcu wpada na niewielką przestrzeń ukrytą między śmietnikami, a gdy do jego uszu dochodzi jakiś głos, przylega do ściany i zastyga w bezruchu. Powoli wyciąga zza paska spodni pistolet, ostrożnie odbezpiecza i zaczyna podsłuchiwać, by wyłapać odpowiedni moment na wkroczenie.
            - Witam ponownie. - do jego uszu dochodzi męski głos. Głos, który już wcześniej słyszał. Tae od razu poczuł w sobie niepohamowaną nienawiść. Właściciel głosu poprzednim razem mu uciekł. Właściciel tego głosu również sprawił, że Jaemin cierpiała.
            - Ty... - tym razem V słyszy głos, którego właścicielka jest mu o wiele bardziej droga. Zaciska zęby, przymyka oczy i czeka. Po chwili pośród krzyków i obelg Jaemin słychać odgłosy szarpaniny. - Zabieraj łapy! Zaraz zginiesz, łajdaku!
            Taehyung uśmiecha się na ułamek sekundy, przypominając sobie dziewczynę, gdy to właśnie z nim się tak siłowała. Jest pewny, że dla niego była delikatniejsza, niż dla nich.
            Słychać śmiech, długi i pełen pogardy, po nim rozlega się dźwięk odbezpieczanej broni. Potem chwila milczenia i krótkie, ciche i złowróżbne "żegnaj".
            Taehyung błyskawicznie wyskakuje zza ściany i od razu strzela w plecy osiłka trzymającego dziewczynę. Zaraz po tym oddaje drugi strzał, prosto w głowę uzbrojonego mężczyzny. Chwilę później obydwaj leżą martwi na ziemi, temu pierwszemu V dla pewności strzela w potylicę. I tyle. Koniec walki.

~~*~~

            Oszołomiona wpatruję się w zastygłe w bezruchu ciała niedoszłych zabójców. Prawie mnie zabili. Jeden z nich patrzył mi w oczy jednocześnie celując z broni. Jego puste, zimne spojrzenie... Ten bezlitosny wzrok, kpiący uśmiech... Przeraziło mnie to bardziej, niż ich przestrzelone głowy.
            Prawie zginęłam.
            Znowu.
            Zaczynam coraz szybciej chwytać powietrze, coraz mocniej się trzęsę. Naglę czuję gwałtowne pociągnięcie za nadgarstek. Zostaję błyskawicznie obrócona i przede mną wyrasta wściekła twarz V.
            - Ty głupia dziewczyno! - krzyczy, potrząsając mnie za ramiona. - Chcesz zginąć?!
            Otwieram usta, żeby coś powiedzieć, ale nie wydobywa się z nich żaden dźwięk. Powoli unoszę drżące ręce i łapię nimi koszulkę Taehyunga, mocno zaciskając pięści. Z moich oczu zaczynają płynąć duże łzy, a ja powoli kręcę przecząco głową i zaczynam histerycznie płakać. Chłopak wzdycha ciężko i otacza mnie ramionami, delikatnie głaszcząc moje plecy. Wtulam się w niego i całkowicie się rozklejam.
            - To przestań ode mnie uciekać. Chcę cię chronić. - szepcze cicho, patrząc w przestrzeń za mną. W jego głosie wyłapuję starannie ukrywaną troskę i... chyba strach. Ledwo dostrzegalnie kiwam głową i mocniej wtulam się w jego tors.
            - A-ale... to n-nie... ja...  J-ja wcale nie... - mówię przez płacz i nagle czuję jego dłoń na głowie.
            - Wiem. - szepcze uspakajająco, głaszcząc mnie. - Wiem, Jaemin. Przepraszam.

~~*~~

            - Trzeba coś z tym zrobić. - oznajmia poważnie Taehyung. - Trzeba wyeliminować zagrożenie. Trzeba go zabić.
            Gdy wróciliśmy do domu, Tae zarządził naradę. Stwierdził, że nie mogą dłużej czekać i chować się. Twierdzi, że prędzej czy później i tak ich znajdą, więc muszą uderzyć pierwsi.
            Roztrzęsiona po dzisiejszych wydarzeniach siedzę skulona na kanapie i tulę się do chłopaka o nieokreślonych włosach. Ledwo słyszę całą tą rozmowę, myślami ciągle jestem przy radosnym, uśmiechniętym, troszczącym się o mnie V.
            - Wiesz, że to będzie morderstwo z premedytacją? - odzywa się poważnie Namjoon. - V, my tak nie postępujemy. My nie planujemy zabójstw, pozbawiamy życia tylko w ostateczności.
            - Ale to jest ostateczność! - irytuje się Alien.
            - Jaka ostateczność?! Ty po prostu chcesz wejść do czyjegoś domu i strzelić mu kulkę w łeb!
            - Czy ty nie rozumiesz?! Jeśli my go nie zabijemy, to on zabije nas! - krzyczy Tae, ale w jego głosie oprócz zdenerwowania jest też bezradność i desperacja. - Nie ważne jak długo to zajmie, on będzie wysyłać kolejnych podwładnych by ją zabili, a my w końcu popełnimy jakiś błąd!
            W pokoju zapada nieprzyjemna, pełna napięcia cisza. Każdy patrzy na każdego, wszyscy pogrążają się w swoich przemyśleniach, wszyscy są poważni i raczej niezadowoleni. Po jakieś minucie milczenie przełamuje RapMon.
            - Ale mimo to... To nie jest dobre...
            - A czy cokolwiek w naszej robocie jest dobre? - głos V zaczyna się łamać. - Zabicie osoby, która do nas przyszła by się nas pozbyć nie różni się niczym od zabicia osoby, która dopiero do nas przyjdzie. Tu czy tam, co za różnica, skoro i tak ktoś zginie?
            - Dobra. Możesz iść. - poddaje się w końcu Namjoon, wiedząc, że nie przekona młodszego. Ten dziękuje mu kiwnięciem głowy. Jednak lider jeszcze nie skończył. - Ale idziesz tam sam. Uznamy to za twoją własną misję. Nie chcę mieszać do tego innych.
            V znowu kiwa głową. Niespodziewanie do rozmowy dołączam się ja.
            - Nie.
            Chłopcy zdziwieni patrzą na mnie.
            - Co "nie"? - pyta Monster.
            - Taehyung nie pójdzie sam. - oświadczam głosem wyzbytym z emocji. - Idę z nim.
            - Nie ma takiej-! - V już zaczyna protestować, ale przerywam mu.
            - Jeśli mnie tu zostawisz, to ucieknę. Chcę to widzieć. Chcę widzieć jego śmierć. Tylko wtedy poczuję się bezpieczna.
            W pokoju znów zapadło milczenie. Widzę, że chłopak walczy ze sobą. Wiem, że najchętniej zamknąłby mnie w pokoju, ale zaczynał się przełamywać. Gdy wzdycha z rezygnacją wiem, że się poddał.
            - Dobra. Możesz iść.
            - A więc postanowione. - Namjoon kiwa głową, po czym dodaje. - Jutro ty i Jaemin idziecie odwiedzić Kima.
            Po tych słowach narada się kończy. Jako że jest wieczór, wszyscy kierują się do swoich pokoi. Każdy po kolei się żegna i wychodzi z salonu. Po chwili zostajemy w nim tylko ja i Taehyung. Pierwszy odzywa się chłopak.
            - Wyśpij się. Jutro będzie ciężki dzień. - szepcze, wstając z kanapy.
            - Tak.. Ty też. - odpowiadam cicho, również się podnosząc. Chłopak przez chwilę stoi przede mną, po czym bierze do ręki kosmyk moich włosów i bawi się nim.
            - Dobranoc. - szepcze w końcu, zostawiając moje włosy w spokoju i rusza w stronę wyjścia.
            - Dobranoc... - szepczę, a chwilę później wbrew sobie krzyczę. - Taehyung, czekaj!
            Tae odwraca się i spogląda na mnie zdziwiony. Grzywka opada mu na oczy, czyniąc jego twarz uroczą i niewinną.
            - Tak?
            Rzucam się mu na szyję i delikatnie całuję. V przez chwilę jest oszołomiony, ale przymyka oczy i tuląc mnie odwzajemnia całus. Przez jakiś czas trwamy tak złączeni, w tym subtelnym, delikatnym, pięknym i zarazem smutnym geście. Pierwsza się odrywam od niego. Spoglądam mu w oczy, po moim policzku spływa łza.
            - To na szczęście. - szepczę, po czym wyplątuję się z jego uścisku i uciekam do pokoju, zostawiając oszołomionego chłopaka samego.

~~*~~

            Wszystko poszło łatwo. Może nawet zbyt łatwo. Bez żadnego problemu dostaliśmy się do siedziby Kima, nie mieliśmy najmniejszych problemów ze strażnikami, do gabinetu dyrektora też szybko doszliśmy. Z samym dyrektorem było jeszcze mniej kłopotów. V po prostu z wejścia zaczął go okładać pięściami, zalewając podłogę jego krwią i demolując przy okazji pomieszczenie. Ja stałam z boku i się temu przyglądałam bez rzadnych emocji. Gdy mężczyzna został powalony, po prostu podeszłam do Tae i go przytuliłam.
            Kim ze złością, ale i też strachem wpatruje się w Taehyunga. Jego broń wycelowana jest w środek czoła biznesmena, drugą ręką obejmuje mnie, a ja wtulona w jego tors z nienawiścią, ale też przerażeniem wpatruję się w zmasakrowanego mężczyznę leżącego na podłodze. Koreańczyk pluje krwią w twarz Aliena, po czym wybucha krótkim, urywanym śmiechem, by po chwili przemówić.
            - I co? Czemu nie strzelasz? - pyta złośliwie i z pogardą, wyraźnie rozbawiony zaistniałą sytuacją. Po jakiejś minucie ciężkiego milczenia V z łaską mu odpowiada.
            - Zastanawiam się, czy zasługujesz na śmierć. - mówi cicho, a jego zimny głos znów przyprawia mnie o dreszcze. Brzmi tak samo, jak gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy.
            - Ach tak? - dziwi się Kim i znów zaczyna się śmiać. - Twierdzisz, że nie jestem aż tak zły?
            - Nie. Jesteś jeszcze gorszy. - mówi powoli Tae, mocniej zaciskając rękę na moim ramieniu. - Zasługujesz na o wiele gorszą karę. Śmierć byłaby dla ciebie zbawieniem, śmieciu. Dyrektor znów zaczyna się śmiać, ale po chwili zaczyna kaszleć krwią. Gdy jego atak mija, spogląda na mnie i uśmiecha się, odsłaniając ubrudzone krwią zęby. Przez ten widok robi mi się niedobrze.
            - Jesteś... tchórzem... - mówi z trudem, wciąż się uśmiechając. - Słabym... beznadziejnym... tchórzem, który... nie zdoła... jej... obronić... Ona... - wskazuje drżącą ręką na mnie. - Ona i tak... zginie...
            Nagle rozlega się huk. Czuję dziwne szarpnięcie, a po chwili dostrzegam pełne nienawiści oczy Taehyunga, czuję jego drżącą rękę na ramieniu, słyszę jak dyszy. Potem patrzę na Kima i od razu odwracam wzrok, mocniej wtulając się w chłopaka. Kim Doomin, dyrektor dużej firmy ze sprzętem elektronicznym, a także mój prześladowca leży właśnie na podłodze swojego rozwalonego gabinetu z wielką dziurą na środku czoła, z twarzą wykrzywioną w przerażającym, krwawym uśmiechu.
            - Zamknij się.. - szepcze V, przytulając mnie i gładząc po głowie. - Zamknij się, Kim... Po prostu się zamknij...

~~*~~

            Znowu oślepia mnie światło flesza. Znów uśmiecham się do reporterów, macham do nich, w myślach ich wyzywając. Znów przechadzam się z tatą po czerwonym dywanie trzymając go za rękę. Znów mam na sobie drogą suknię wieczorową i wysokie obcasy. Znów witam ludzi, których nie znam, udaję, że mnie obchodzą. Znowu też czuję na sobie czyjś wzrok. Znów odwracam się i znów widzę chłopaka w czarnym kapturze z włosami nieokreślonego koloru. Znowu nasze spojrzenia się krzyżują.
            Ale tym razem, zamiast czuć niepokój, czuję radość. Tym razem jego oczy nie są zimne, bezlitosne, ale pełne ciepła i opiekuńczości. Tym razem uśmiecham się do niego, a on z radością odwzajemnia uśmiech. Tym razem do końca wieczoru uśmiecham się szczerze i naprawdę się cieszę. Bo on tu jest. Mój ochroniarz spod ciemnej gwiazdy.
            Mam najlepszego ochroniarza na świecie. Jest oddany, wierny, dzielny i opiekuńczy. Zawsze mnie wspiera i pociesza. Uratował mnie wiele razy, dzięki niemu jeszcze żyję. I co najważniejsze, mój chłopak nie jest i nigdy nie będzie o niego zazdrosny.
            Bo czy Taehyung może być zazdrosny o V?

~~*~~

2 komentarze:

  1. W końcu przeczytałam. Super dziękuje za scenariusz jak i za życzenia^.^
    P.S. Powinnaś się cieszyć, że blog cieszy się dużą popularnością;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach, cieszę się, że Cię nie zawiodłam ^^
      Oczywiście, cieszę się, że dużo osób odwiedza naszego bloga, ale chodziło mi nie o zbyt dużą liczbę zamówień, tylko powtarzalność postaci. Wiem, że zaglądają tutaj głównie A.R.M.Y's, ale nie możemy pisać ciągle o jednym zespole. To jest blog z k-popowymi opowiadaniami, nie ze scenariuszami o BTS. Jestem pewna, że oprócz Bangtanów ludzie mają wiele różnych biasów z innych zespołów, więc mam nadzieję, że trochę urozmaicą naszą listę zamówień ^^
      Życzę miłego dnia~

      Usuń